czwartek, 26 września 2019

Odczuwam ogromną presję. Całe życie siedzi mi na ramionach i obciąża moje barki. Czasami o niej zapominam, przyzwyczajona do jej balastu. Niekiedy przypomina o sobie, a ja nagle tracę wszelką siłę i wręcz walczę o pion.

Całe życie czuję, że muszę być idealna. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma ludzi idealnych. Nikt nie jest i nie robi nic idealnie, zawsze zdarzają się mniejsze lub większe błędy. Jednak we mnie siedzi przymus bycia ponad tym.

Z ogromnym trudem przychodzi mi zabieranie się za nowe czynności, chwalenie się efektami tego czego się nauczę. Nie potrafię znieść krytyki. Boję się, że usłyszę, że jest to kiepskie, że jest koszmarne, złe, że powinnam zabrać się za co innego. Co jest dziwne, bo ze strony mojej mamy czy przyjaciół nigdy nie słyszałam agresywnej krytyki. Wręcz wspierali mnie we wszystkim, co postanowiłam zrobić w swoim życiu.

Zdarzało się jednak, że moja babcia krytykowała  mnie za błahostki. Że źle zmywam podłogę, że ziemniaki, które obieram są zbyt kanciaste. Zabraniała mi wykonywać wielu czynności, bo nie było tak jak ona chce, nie było idealnie. Wiele moich decyzji życiowych traktowała z agresją. Groziła wydziedziczeniem, szantażowała mnie, bym nie zrobiła czegoś, co chciałam. Dlatego nie wyjechałam na studia do innego miasta, chociażby. A kiedy się uparłam i postawiłam na swoim, to gdy mi nie wyszło, zaczęła traktować jako regułę. Bo ja się do niczego nie nadaję. Wmawiała mojej mamie, że do niczego w życiu nie dojdę, bo jestem za słaba na pracę, że nie wytrzymam, że mnie szybko zwolnią. Byłam jej jedyną wnuczką, z którą miała stały kontakt, a mimo to byłam tą najgorszą.
Uzależniona od gier, od internetu, nie mająca przyjaciół bo jest zbyt nieśmiała. Mój brat, który nie zdał dwa razy w gimnazjum był znacznie lepszym człowiekiem niż ja. W jej opinii, bo on przecież miał znajomych, miał uczucia.

Do tej pory czuję się stłamszona. Mimo tego, że wyprowadziłam się z domu, nie widuję zbyt często tej kobiety. Mam pracę i jestem niezależna. Do tej pory czuję się zerem, że nic nie znaczę, bo moja praca nie jest wartościowa.
Nawet mama ostatnio mi wytknęla, że mam gównopracę i sobie nie poradzę. Bo to nie gwarantuje mi żadnego doświadczenia.

Wciąż walczę ze sobą, by udowodnić sobie, że jestem wartościowym człowiekiem posiadającym wiele talentów. Ale w żaden z nich tak naprawdę nie wierzę.

Przez to co powiedziało mi kilka osób, których zdanie niegdyś było dla mnie ważne.

Chcę się rozwijać, ale ciągle gdzieś jest we mnie ten cierń, który przypomina mi jak bliskie mi osoby potrafią we mnie nie wierzyć. Jak z góry zakładają moją porażkę.

I odbija się to na moich przyjaciołach, moim ukochanym, którzy we mnie wierzą. Nawet bardziej niż ja jestem w stanie pomyśleć, że mogą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz